Którędy do końca..? Różne teksty w różnych stanach...
To nie był zwykły dzień, który zaczyna się i kończy. To był po prostu dzień. Ja i paru moich znajomych daleko od domu, w lesie. Szliśmy przed siebie nie do końca świadomi czego szukamy. Prowadziłem tą grupkę amatorskich podróżników bo u nikogo nie odnotowaliśmy jakiegoś szczególnego jobla na punkcie łażenia po lesie. Nasza ścieżka z czasem przerodziła się w mokradła. Wody było po kolana....mętnej a jej przejrzystość była równa przejrzystości czarnej dziury. Gdzieniegdzie rosły ponad dwu metrowe trzciny. Czułem jak muł z dna przelewa się między moimi palcami u stóp przy każdym kolejnym kroku. Wciąż prowadziłem ich...tylko sam nie wiedziałem gdzie. Im dalej szliśmy tym wody było więcej, była wszędzie i gdyby nie trzciny i drzewa wyrastające z niej raz po raz, był bym skłonny zaryzykować, że to zwykłe jezioro. Na naszej drodze zobaczyliśmy wielką kępę trzciny, niby niczym się nie wyróżniała, jednak kiedy zbliżyłem sie do niej ostrożnie zobaczyłem, że w środku leży zwinięty ogromny wąż. Nie wiem co to było bo nie (...) Zobacz cały wpis na blogu » |