Kochałam się w jej dziecięcych marzeniach, jej uśmiechu tak jasnym, że tłamsił najwyższy raj. Każdy krok, który postawiła na wyszczerbionym chodniku serca, był moim krokiem. Pielęgnowałam w sobie tę noc, którą przynosiła mi do snu każdego bezsennego poranka. Kiedy budziłam się, czułam na policzkach jej łzy. Gdy oddawałam się ciszy, moje ciało marzyło o wspomnieniu tych bladych dłoni. Nie, nie lubiłam, gdy nadmiernie płakała - bałam się, czy nie przeze mnie. Pamiętam, jak gasła, gdy moje słowa były jej zupełnie obce i niepotrzebne. Byłam w stanie podzielić się z nią ostatnią kroplą krwi, ostatnim uderzeniem serca. Czekałam cierpliwie, aż zrozumie przesłanie mojego snu; ona minęła mnie, odchodząc na drugą stronę nieznanego. Wiedziałam, że jej przyszłość nigdy nie będzie dotyczyła mnie. Zrozumiałam, że sen przemija, zostawiając bezsenność i stratę. Nie, nie nadejdzie taka godzina, kiedy odszukam drogę powrotną do jej słów. Mam tylko wieczność. Mam tylko naręcze wspomnień, które drażnić będą moje bezsenne myśli. Teraz, kiedy odwracam twarz, widzę tylko ścianę, na której niegdyś kwitły pragnienia. Pojęłam wreszcie, że umarła przez najgorszą przypadłość - zapomnienie. Tak. Odeszła, kiedy wypowiedziałam jej imię po raz ostatni, kiedy ostatni raz poczułam jej oddech. Żegnaj, moja niepokonana przyjaciółko.