Wciąż porównuję miłość
do przeklętej galaktyki,
w której rozpanoszyła się
niewłaściwa łza, gdzie zrodził się smutek,
niezmiennie zbrukany
krwią niewinnych.
Bezustannie skradam się
w stronę światła, aby poczuć
na napiętej, wilgotnej skórze
twój sprzedany uśmiech,
zaprzepaszczony wiatr.
Złamane w pół drzewo, konające
z braku wiosny, przypomina pomięte
sumienie, twój niedokończony strach,
za którym mogę udać się
za granicę światła i cienia,
bólu i pocałunków,
śmierci i westchnienia.
Wyświechtana, lecz prorocza miłość
jest jak zwykły poranek,
dla jakiego można odejść
w nieznane, zapoznać się ze światem,
który kołacze do otwartych drzwi.
Moja niespełniona samotności,
przyjrzyj się gwiazdom, pokonaj
w sobie pustkę,
którą napotkałaś przypadkiem
podczas podróży
po szczęście.