I tak tkwię w tej swojej niewydarzonej literaturze. Wynikają z tego jednak pewne nawyki, stosowane na zapas, jakby coś mi się niespodziewanie odwidziało. Tym właśnie sposobem nałogowo obserwuję ludzi. Robię to jednak w sposób perfidnie interesowny.
Raz siedziałam z tyłu dusznej sali w zachodnim skrzydle Sorbony. Monsieur Morriset wbiegł do sali spóźniony, rzucając przelotne spojrzenie na zgromadzonych, zaczął pośpiesznie wyciągać zawartość swojej aktówki. Był wysoki, chudy, patykowaty wręcz, w kwiecistej koszuli i spodniach w kratę. Rzadkie, falowane włosy spiął w niskiego kucyka, na czubku głowy prześwitywała mu łysinka. Jeszcze rozkładając materiały i podłączając sprzęt, zaczął prowadzić swój wykład o Walterze Benjaminie i dziele sztuki w epoce mechanicznej reprodukcji. Od razu zapisałam sobie w myślach jego wygląd, jego postura, sposób poruszania się i mówienia miały idealny zestaw cech do opisania jakiegoś przyszłego bohatera. Takich ludzi trzeba zapamiętywać i potem na własny użytek przeglądać jak katalog i tworzyć ludzkie zestawy na kształt potrzebnych bohaterów literackich. Potem już tylko Ty wiesz, że główny bohater ma nos twojego profesora, chód sąsiada z piętra niżej, a styl palenia papierosa jak zmanierowany student zaobserwowany parę dni temu w kawiarni.
Z obserwacji ludzi można też wygrzebać coś dla siebie. Dziewczyna, zauważona ostatnio przeze mnie w tramwaju, tak pięknie patrzyła przez okno. Wędrowała wzrokiem po zmieniających się obrazach, mając lekko zmrużone oczy, tak żeby wyłapać jak najwiecej szczegółów mijanych scen. Słońce otulało jej ciało, cienie malowały obrazy na jej twarzy, a wiatr wpadający przez uchylone okno, targał jej jasne włosy. Uchwycona w takiej chwili wydawała mi się najpiękniejszą istotą na świecie. Zwykła scena jawiła mi się jako magiczne zjawisko. I to mi się udzieliło, od razu też mi się zachciało tak pięknie patrzeć przez okno, z nadzieją, że teraz ja z kolei będę obserwowana i krąg się zatoczy.
Jednak ostatnio zauważyłam też u siebie inny typ obserwowania. Jest to obserwacja tak zwana zbiorowa, bardzo podatna na typowanie ludzi w kategorie. Złapałam się na takiej mimowolnej obserwacji przy okazji siedzenia na plaży w Hadze. Mijani ludzie wyglądali jak statyści, podstawieni przez życie w roli reżysera codzienności. Robili wszystkie ludzkie czynności plażowe, ale jakoś tak zbyt poprawnie, zbyt szablonowo. Okazuje się, że można zbyt naturalnie rzucać psu piłkę, by ten zbyt naturalnie po nią pobiegł, merdając ogonem z wywalonym jęzorem. Można zbyt naturalnie schnąć na ręczniku po kąpieli w morzu, obserwując zachodzące słońce. Słowem, można zbyt naturalnie być w świecie. Przez taki moment odrealnienia, aż się człowiek zaczyna zastanawiać, czy aby przypadkiem nie żyje w symulacji.
I tak mi się finalnie wydaje, że dobra pisarka musi być przede wszystkim czujną obserwatorką, nie tylko zewnętrzną, ale przede wszystkim wewnętrzną. Musi obserwować, a następnie analizować swoje odczucia wobec danej rzeczy. Myślę teraz o moich ulubionych obserwatorkach: o Krall, o Didion, o ich wnikliwych oczach, które odbijają wszystkie słowa wyobrażone, usłyszane, powiedziane. One patrzą i słuchają, ale w sposób jednostronny, nie słychać ich odpowiedzi, tylko obserwacje przelane na papier.
Więc jak już mam uchwycić jakąś myśl, to niech będzie to ta, że obserwacja napędza literaturę, moją przynajmniej.