Moi drodzy Czytelnicy!
Wszystkich tych, którzy odwiedzali regularnie mojego bloga, chciałabym naprawdę mocno przeprosić. Nie dodawałam nowej notatki od kilku miesięcy! Nie wiem do końca, co spowodowało, że zapomniałam o tej stronie, że nie miałam czasu i ochoty na prowadzenie jej… Może nadmiar poważniejszych problemów? Od paru tygodni nie przestają mnie dręczyć… Najpierw miał miejsce koronawirus (Mąż i ja chorowaliśmy na niego na przełomie stycznia i lutego). Potem przyszła pora na rozbestwione huragany. Następnie zaczęła się wojna w Ukrainie. Na koniec dołączył mój prywatny koszmar… Co rozumiem przez słowa „prywatny koszmar”? Już śpieszę z wyjaśnieniami…
Otóż, pod koniec marca, pewnego dnia rozbolał mnie żołądek. I to dość poważnie. Do tego dołączył się nieustępliwy ból głowy. Jako że dolegliwości nie przechodziły, postanowiłam zrobić sobie USG jamy brzusznej. Pomyślałam, że przy okazji mogę zaliczyć też badanie piersi…
Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Wszystkie moje narządy są w porządku, ale… w lewej piersi lekarka wykryła zmianę. Dość poważnych rozmiarów… Doktorka stwierdziła jednak, że jest to zmiana ŁAGODNA, po czym odesłała mnie do lekarza rodzinnego, by ten wystawił mi skierowanie na mammografię…
Mammografia wiele nie pomogła. Wciąż nie wiadomo, czym dokładnie jest zmiana w mojej piersi. Doktorka, która przyjrzała się wynikom badania, potwierdziła tezę, że jest to łagodny guz. Mimo to jednak odesłała mnie do chirurga onkologicznego. Stwierdziła bowiem, że być może zajdzie potrzeba, aby „wyłuskać” ten guz… Lekarka podejrzewała włókniak, ale badanie mammograficzne nie wykryło tego. Podobno bardziej szczegółową diagnozę będzie można ustalić na podstawie tzw. biopsji. Biopsja polega na tym, że wkłuwa się igłę w pierś (oczywiście, ze znieczuleniem miejscowym) i pobiera próbkę zmiany. Na podstawie tego można wywnioskować, co się dokładnie dzieje…
Udałam się na prywatną wizytę do chirurga onkologicznego. Pani Doktor, która mnie przyjęła, okazała się być lekarzem z powołania, z podejściem do pacjenta. Zauważyła, że jestem okrutnie przerażona i zdenerwowana, więc obchodziła się ze mną nad wyraz ostrożnie. W końcu udało mi się nieco odprężyć i nawet się uśmiechnęłam. Oczywiście, przez cały czas towarzyszył mi Radek. Wszedł ze mną do gabinetu, aby dodać mi otuchy i pewności siebie. Moja Mama czekała na nas przed gabinetem.
Pani Doktor poleciła mi, żebym udała się do polikliniki, gdzie będę miała wykonaną biopsję. Wstępnie byłam zapisana na zabieg w minioną środę, ale… ale wydarzyło się coś takiego, co nie pozwoliło mi udać się do szpitala w ustalonym terminie. Musiałam czekać kolejne kilka dni, bowiem Pani Doktor przyjmuje w szpitalu wyłącznie w środy.
Tak więc, przedwczoraj zjawiliśmy się w poliklinice; tym razem nic nie stanęło nam na przeszkodzie… Och, to był prawdziwy maraton! Przez dwie godziny biegaliśmy po szpitalnych korytarzach, między piętrami (z początku czułam awersję do jazdy windą, ale ostatecznie pokonałam moje obawy). Chodziliśmy od Annasza do Kajfasza. W końcu jednak udało się i znalazłam się w gabinecie Pani Doktor. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, tak się bałam… Pani Doktor jednak i tym razem mnie uspokoiła swoim pełnym empatii stosunkiem do pacjenta.
Pani Doktor skierowała mnie do kolejnej rejestracji. Niestety, najbliższy wolny termin to wtorek, tuż po Świętach. Dopiero w tym dniu będę miała wykonaną biopsję. Kurczę, no! Znowu trzeba czekać tyle dni! Sądziłam, że zabieg odbędzie się tego samego dnia, tuż po rejestracji… No cóż, muszę jakoś wytrwać do dziewiętnastego kwietnia. Wyniki ponoć pojawią się tydzień później. To dzięki mojej cudownej Pani Doktor wszystko dzieje się szybko.
Ech… Szkoda, że tak musiało się stać, że nie udałam się na zabieg tydzień temu… Ale cóż, tak miało być… Najbardziej martwi mnie teraz zabieg i wyniki badania. Podobno będę miała wykonaną biopsję gruboigłową. Prawdopodobnie dlatego, że ten guz jest dość okazały… Ale podobno zabieg zostanie wykonany przy miejscowym znieczuleniu, więc nie powinnam właściwie się obawiać… Powinnam raczej skupić się na wynikach. Boże, co to będzie? Proszę opatrzność, żeby okazało się, iż jest to tylko włókniak, torbiel lub coś w tym stylu… Pani Doktor stwierdziła, że moje piersi są zbyt młode na raka…
Potrzebowałam takiej lekcji prawdziwego życia. Zrozumiałam, jak świat jest piękny, a ludzki żywot tak kruchy i delikatny… Jak na ironię, po tym wszystkim pokochałam moje życie jeszcze bardziej! Dotarło do mnie bowiem, że w każdej chwili człowiek może zgasnąć, obrócić się w proch… Ludzki los jest niezwykle nietrwały i może dobiec końca w dowolnej chwili… Fakt, że pojawiła się u mnie ta zmiana, sprawił, że jeszcze mocniej wierzę w Boga i życie po śmierci. To wszystko bowiem musi mieć jakiś sens i cel. Nie wierzę, że dzieje to się przez przypadek… Liczę na to, że moje obawy zostaną wreszcie wynagrodzone. Ufam, że moje nieustające problemy w końcu znajdą swój kres. Taka musi być najwyraźniej droga do zbawienia. Nikt nie obiecywał przecież, że będzie lekko…
Wrócę tutaj w chwili wolnego czasu. Mąż wrócił przed chwilą z pracy, pragnę go powitać. Postanowiliśmy zostać dziś w domu, bowiem na dworze nie jest zbyt ciepło. Pogoda cierpi najwyraźniej na chwiejność nastrojów, bowiem wczoraj temperatura sięgnęła dziewiętnastu stopni! A dziś, zamiast rzęsistego słoneczka, mamy szarobure chmurzyska… Może na czas Świąt aura się polepszy.
Ech, byle do wtorku… Chcę mieć to już z głowy! A Wy, kochani, proszę, trzymajcie za mnie kciuki. Potrzebuję bowiem Waszego wsparcia. Zrozumiałam, jak bardzo człowiek pragnie obecności przyjaciół i rodziny w najtrudniejszych momentach… Jeśli zostałabym sam na sam z tymi wszystkimi kłopotami… Raczej bym się z tego nie wykaraskała…
Kochani, to na razie tyle. Mam jeszcze wiele, wiele pomysłów na notki. Obiecuję zrealizować je w najbliższym czasie. :)